To było dobrych kilka lat temu. Pamiętam jak wracałyśmy z koleżanką ze szkoły i mijając kubeł ze śmieciami zobaczyłyśmy niedojedzoną paczkę chrupek. Kasia wręcz klasnęła z zadowoleniem i pospiesznie wyłowiła zdobycz.
–Chyba nie zamierzasz tego zjeść? -zapytałam z przerażeniem, właściwie znając już odpowiedź.
–A dlaczego nie?
W ten oto sposób moja znajoma zachowała się jak przykładna freeganka zupełnie o tym nie wiedząc. Zacznijmy jednak od wyjaśnienia, czym jest to zjawisko i kiedy wkradło się do naszej rzeczywistości. Nie można jednoznacznie określić daty będącej początkiem działalności tego ruchu. Adam Weissman, aktywista freegański (a kiedyś ochroniarz w New Jersey) wyjaśnia, że freeganizm wyrósł z radykalnego ruchu kontrkulturowego „yippies” w latach 60., ale wiąże się też z kulturą amerykańskich włóczęgów zwanych „hobo”, którzy w czasach Wielkiego Kryzysu wędrowali po całym kraju, jeżdżąc na gapę pociągami towarowym[1]. Nazwa natomiast, powstała jako zbitka angielskich słów free – wolny, darmowy, i veganism – weganizm. Czy oznacza to jednak, że wszyscy freeganie nie są mięsożerni?
Podstawowym budulcem ideologii freegan jest chęć bojkotu marnotrawnego życia konsumpcyjnego społeczeństwa- zatem i mięsożercy są zrzeszonymi członkami tej religii. Religii? Może jest to słowo na wyrost, ale sami zainteresowani mówią o filozofii etycznego jedzenia. Bowiem jest to alternatywna droga pozyskiwania pożywienia, która nie wiedzie przez wyzysk innych i krzywdę zwierząt. Poza tym nie musi być świeże i nieodpakowane- wszak żaden freeganin nie pogardzi tym, czym ktoś pogardził. A gardzimy, i niestety dane statystyczne są zatrważające.
Nie jem, więc wyrzucam
Według badania przeprowadzonego w 2011 roku przez FAO (ang. Food and Agriculture Organisation- światowa organizacja zajmująca się wyżywieniem i rolnictwem)[2], rocznie wyrzuca się 1,3 miliarda ton jedzenia, co stanowi blisko jedną trzecią wyprodukowanej na świecie żywności. W tych niechlubnych statystykach przodują Amerykanie, którzy wyrzucają od 25 do 40 proc. zawartości swojej lodówki. W Europie na śmietnik trafia ok. 20-30 proc. zakupionej żywności. Zaskakiwać może fakt, że aż dwie trzecie tego jedzenia nadaje się do spożycia. A ile marnuje się w Polsce? Badania Eurostatu plasują nas na piątym miejscu (za Wielką Brytanią, Niemcami, Francją i Holandią) tego haniebnego rankingu. Problemem nie są konsumenci, a prawodawstwo branży spożywczej.
Federacja Polskich Banków Żywności od lat walczy o wprowadzenie ustawy, która pozwoliłoby na przekazywanie przez markety żywności potrzebującym., bowiem polskie prawodawstwo tego zabrania. Reporterzy programu „Uwaga” z 2005 roku docierają nawet do specjalisty, który potwierdza tą anomalię: Każda darowizna podlega opodatkowaniu, także darowizna chleba. Jeśliby piekarze chleb wyrzucili, mieliby spokój – mówi Ryszard Frużyński z Urzędu Skarbowego w Rzeszowie i na pytanie reporterki, czy nie jest to absurd, odpowiada: – Tak[3]. Być może ten przepis wywoływałby wyłącznie drwiący śmiech, gdyby nikt przez niego nie ucierpiał. Ofiarą tego artykułu jest Waldemar Gnotowski, który przez kilkanaście lat prowadził piekarnię w Legnicy. Ten skromny darczyńca rozdawał niesprzedane pieczywo potrzebującym- czyn godny pochwalenia. Problemy zaczęły się w 2004 roku, gdy prezydent miasta przyznał mu nagrodę Sponsora Roku i mało znany przedsiębiorca zyskał sławę, która zapoczątkowała zainteresowanie i zawiść innych. Kontrolerzy fiskusa ustalili, że nie płacił on podatku VAT od pieczywa, które przekazywał biednym, a zaniżając wielkości sprzedaży, zaniżał też wysokość płaconego podatku. Prokuratura i urzędnicy skarbowi na podstawie ilości kupowanej przez niego mąki wyliczyli, ile rzeczywiście wyprodukował pieczywa w 2003 roku. Według nich Gronowski zaniżył przychody o blisko 260 tys. zł. Fiskus ukarał go grzywną w wysokości 230 tys. zł[4].
Absurd nr 2: jak można ukraść śmieci?
Oficjalnie praktyki freeganów to kradzież. Czy jednak można uznać ich winnym rabunku czegoś, co zostało uznane za zbytek? – Po upływie terminu przydatności żywność staje się odpadem organicznym. Póki te odpady nie zostaną przekazane firmom zajmującym się utylizacją lub ich dalszym zagospodarowaniem, są własnością sklepu – tłumaczy Karol Stec, dyrektor ds. koordynacji projektów Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji (POHiD), która zrzesza 12 największych sieci handlowych w Polsce[5]. Nierzadko także, trzeba popełnić dodatkowe przestępstwo, to znaczy dostać się do śmietnika. Od niedawna bowiem przedsiębiorcy i właściciele kosze zabezpieczają kłódkami a teren marketu skutecznie pilnuje ochrona. Można by rzec: „Dla chcącego nic trudnego”, ale warto także dodać: „Żyj i nie utrudniaj życia innym”.
Nie każdy myśli tak samo
Ostatnia sentencja przywodzi na myśl kolejną kwestię: nie zmienimy faktu, że jako jednostki niezależne jesteśmy częścią szerszej społeczności (lokalnej bądź globalnej). Możemy mieć swoją ideologię, ale nie jest ona w całości oderwaniem od realiów wkoło nas. Współczesność jest określana jako doba postmodernizmu, który zakłada wielość systemów wartości, prawd, ale także permisywizm, czyli daleko posuniętą tolerancję[6]. Nie wątpliwie owocem tej dowolności jest tendencja powstała pod koniec XX wieku, mianowicie pojawianie się nowych i rozmaitych ruchów społecznych.
Eko, eko… ekonomia!
Pobudki ideologiczne to nie jedyny aspekt filozofii freegańskiej. Bywa i tak, że to perspektywa głodu pcha ludzi do kontenerów. Od razu pomyślimy: bezdomni, włóczęgi… Wcale nie! Na internetowym blogu podróżnika Łukasza Supergana czytamy: Z początku traktowałem ten styl życia raczej jako ciekawostkę. Minęło jednak trochę czasu i sam znalazłem się w okolicznościach, które pchnęły mnie do spróbowania tego sposobu zdobywania jedzenia. Było to, o dziwo, nie w bogatym kraju, ale rok temu, w Kirgistanie, gdy opóźniający się przelew od redakcji zostawił mnie z perspektywą przeżycia kolejnego tygodnia za 15 groszy. Udałem się więc na największy bazar w Biszkeku w porze, gdy był już zamykany i, ku swojej radości, znalazłem masę niesprzedanych przez handlarzy owoców i warzyw. Nawet w stosunkowo biednym kraju jedzenie bywa marnowane[11]. Doskwierające braki w portfelu to także zmora wielu młodych ludzi. W wywiadzie dla portalu gazeta.pl Dominik Tomaszczuk pyta o doświadczenia młodego freeganina Tymona Radwańskiego: W maju przeprowadziłem się z Warszawy do Kopenhagi. Miałem niewiele pieniędzy. Zresztą zdecydowałem się na Kopenhagę jako cel mojej podróży, bo znajomi mówili mi: „słuchaj, tutaj to nie jest problem. Przyjedź, sprawy same się poukładają”[12]. I poukładały się, oczywiście. Można mówić: to się dzieje za granicą, u nas w Polsce to byłoby niemożliwe… Na pewno?
Z domowego podwórka
Freeganizm, mimo iż jest praktyką, do której większość ma sceptyczne podejście, o dziwo znalazł swoje miejsce na polskim gruncie i coraz częściej gości w naszych słownikach. Większym zaskoczeniem może być fakt, że w 2011 roku powstał nawet o tym zjawisku film. „Wypad z freeganami” w reżyserii Karola Kowalskiego to projekt krótkometrażowy, będący udokumentowaniem nocnej ekspedycji po Krakowie w poszukiwaniu jedzenia. Wycieczka od śmietnika to śmietnika, luźne rozmowy i całe mnóstwo dobrego jedzonka. Czy kontenerowe znaleziska mogą być choć odrobinę apetyczne? Na śniadanie: truskawki z miętą. Obiad: sałatka z bakłażana, zupa krem z warzyw, ciasto dyniowe. Kolacja: zapiekana cukinia ze szczypiorkiem, koktajl z bananów[13]. Brzmi jak menu ekskluzywnej restauracji? Jak się okazuje to, tylko spis dziennych posiłków Pawła z Warszawy za-bagatela!- zero złotych. Da się nawet znaleźć kilkanaście opakowań malin. „Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że był początek stycznia, więc jedno takie pudełko kosztowało prawie 15 złotych. Ktoś lekką ręką wyrzucił na śmietnik owoce warte kilkaset złotych”[14]. Takie skarby i to na wyciągnięcie ręki.
Dla każdego, ale nie dla wszystkich
Mając na nosie socjologiczne okulary staram się bliżej przyjrzeć tej grupie społecznej. Od razu przychodzi mi na myśl pojęcie kontrkultury trafnie opisujące freegan jako przeciwników mainstreamu (ang. „główny nurt”) hołdujących własnym wartościom. Najczęściej są to osoby młode, reguły jednak nie ma. Wegetarianie, anarchiści, ekomaniacy? Próbuję zilustrować portret freeganina i od razu zauważam wiele sprzeczności: studenci, osoby dorosłe, rodzice z dziećmi… Pracownicy fizyczni, urzędnicy, artyści… Co jest spoiwem tej grupy? Ich tożsamość buduje na pewno swoista wrażliwość na problemy społeczne, szacunek dla cudzej pracy, chęć bojkotu systemu, odwaga… Oj dużo trzeba tego bojowego ducha freeganom! Bynajmniej nie do jakichś bitew o śmietnik. Mowa raczej o tzw. hejterach, czyli osobach wypowiadających się wyłącznie nieprzychylnie. Żeby sprawdzić poziom nienawiści zerkam na forum tematyczne w Internecie, a tam zażarta dyskusja: „niech Bóg broni- poniżające jest to dla jednych jak i dla drugich: ten, co zbiera zatraca człowieczeństwo, a ten, co wyrzucił, już zatracił”[15]. Dla równowagi są także głosy pochlebne: „próbowałem obiad freegański u znajomej ze Szczecina i szczerze… były same rarytasy, smacznie i zero problemów z żołądkiem”[16]. Wydaje się zatem, że samo zjawisko jest znane, jednak większość jest wciąż sceptyczna i nieprzekonana.
„Dlaczego nie?”
„Czy byłabym w stanie zjeść wygrzebany z kosza posiłek?” Niczym bumerang powraca do mnie pytanie postawione spontanicznie przez koleżankę Kasię. Daleka jestem od subiektywnego wartościowania tego zjawiska, ale myślę, że jeśli każdy zadałby sobie to pytanie, to szybko okazałoby się, czy freeganizm ma jakąś przyszłość. W Barcelonie powstał już specjalny przewodnik dla freegan, może kiedyś ukaże się rodzima publikacja? Jedno jest pewne. Ideałem nie jest społeczeństwo stołujące się na wysypiskach, a raczej ludność nie prowokująca takiej sytuacji. Wszystko w myśl hasła: „Śmieci mniej, Ziemi lżej”!
Fragment artykułu ukazał się w Magazynie „MANKO”.