Najbardziej znany hiszpański portrecista kobiecego świata, Pedro Almodovar, po raz kolejny prezentuje widzom film osadzony w orbicie Wenus. „Julieta”, która w kinach króluje od 2 września, wzbudza jednak mieszane uczucia. Dlaczego?
Fundament scenariusza budują trzy niezwykłe opowiadania, uhonorowanej Literackim Noblem, Alice Munro (teksty z tomu „Uciekinierka”, 2004). Poznajemy Julietę, gdy jako dojrzała już kobieta pakuje walizki, by opuścić Madryt wraz z ukochanym Lorenzo (znany m.in. z „Porozmawiaj z Nią” Dario Grandinetti). Wszystko jednak diametralnie się zmienia wraz z przypadkowym spotkaniem na ulicy dawnej przyjaciółki swojej córki. W tej chwili dowiadujemy się o Antii i wraz z powstającym dziennikiem podróżujemy w czasie, by dowiedzieć się więcej o przeszłości kobiet. Co je rozłączyło? Czy to jedyna przyczyna smutnych, brązowych oczu bohaterki? Retrospektywna forma przebiegu akcji wzmaga w widzu rosnącą chęć odkrycia kulis wydarzeń.
Almodovar bardzo zręcznie lawiruje między życiowymi przypadkami, pokazując przy tym jak krótka droga dzieli nieplanowane spotkanie w pociągu z równie niezamierzonym ślubem. Kolejno odsłania się także wielowarstwowość wyjściowego wątku: trudna sytuacja życia osobistego jawi się jako pokłosie realiów w domu rodzinnym Julietty. Spektrum postaci powiększają zatem rodzice i mieszkająca z nimi Saana, oficjalnie w charakterze pielęgniarki chorej pani domu (wkrótce dowiadujemy się, że zostaje ona matką przyrodniego rodzeństwa tytułowej bohaterki). Fani reżysera na pewno rozpoznają także Rossy de Palma, która wciela się w nadgorliwą gospodynię męża Juliety, Xoana (w tej roli przystojny Daniel Grao) i jest bodaj jedyną komiczną postacią w filmie. Obserwujemy sielskie życie w domku na wybrzeżu, w którym wkrótce przychodzi na świat Antia stając się oczkiem w głowie domowników.
Co może nie przypaść do gustu? Choć sama historia Juliety wzbudza w empatycznym odbiorcy współczucie, to już sposób jej pokazania rodzi zastrzeżenia. O ile czytając prozę Munro jesteśmy kupieni realizmem jakie zawiera w swoich książkach, o tyle „Julieta” to nie jest opowieść, która się wydarza. Zgrzyta nam, gdy nasza bohaterka porzuca wizję szczęścia u boku Lorenzo (choć oczywiście jest to do wytłumaczenia) lub gdy beztrosko odwiedza poznanego w czasie jazdy pociągiem Xoana i postanawia u niego zostać dłużej niż długo (co bez wątpienia jest romantyczne, ale bardzo mało prawdopodobne zarazem). Dystans wobec realności pogłębia epizod podróży z samobójcą, spłoszonym jeleniem i namiętnej nocy między dwójką nieznajomych w tle. Nie można całkowicie zanegować racji zaistnienia tych trzech czynników naraz, dla sceptyków najbardziej możliwe będzie wystąpienie zwierzęcia z porożami, którego to m.in. Hiszpania jest naturalnym środowiskiem.
Zdjęcia
Każdy kto chciał nacieszyć oczy tym filmem, został zdecydowanie nagrodzony -estetyzacja kadrów to bez wątpienia mocny punkt tej produkcji. Krajobrazy zawsze podkreśla pełne słońce, a sposób pokazania wnętrz sprawia, że kochamy architekturę iberyjską jeszcze bardziej. Nasycone kolory mają na sobie także aktorzy: iście niebieski golf młodej Julietty przyciąga wzrok równie mocno, co czerwony ręcznik z plakatu, który dodatkowo przenosi nas fabularnie do przyszłości. Hiszpański klimat podkreśla sentymentalna muzyka,za którą stoi rodzimy twórca Alberto Iglesias.
Dla tych, którzy (jak i ja) z utęsknieniem czekali na premierę mam retoryczne pytanie na koniec: jaką ocenę otrzymałby film, gdyby był dzieckiem innego twórcy?